Etykiety

1 lipca 2018

Zero waste of money - co za porażka!

Minął miesiąc. Właśnie zrobiłam bilans i jestem wściekła.



'Niewydawanie' całkiem nieźle mi szło, przez jakiś tydzień, do pierwszych zakupów w Lidlu... Okazało się, że skok w totalną ascezę to za dużo, przynajmniej w tym miesiącu. Po tych pierwszych zakupach, gdzie, przyznam, w koszyku wylądowały nie tylko artykuły absolutnie pierwszej potrzeby, spodziewałam się zdołowania swoją niegospodarością. A jednak, potem już było coraz lepiej. Przez ostatnie 30 dni naprawdę starałam się wydawać pieniądze rozsądnie i WYDAWAŁO MI SIĘ, że tak jest. Owszem, wpadło w budżet trochę dodatkowych zakupów (np. zepsuł się radiomagnetofon), wpadło trochę przyjemności, ale wszystko przemyślane i pod kontrolą. Powinnam być dumna. A jestem wściekła!

Doszłam do wniosku, że ja po prostu za mało zarabiam. Do tej pory myślałam, że za dużo wydaję. Dzięki temu eksperymentowi widzę, że nie tu leży problem. I to jest smutne. Szczególnie gdy uświadamiam sobie, że podobną pensję (może nawet niższą?) ma większość Polaków... 

Moją całą pensję (a nawet ciut więcej) pochłonęły wydatki pierwszej potrzeby:

34% rachunki
24% żywność i chemia
16% badania i leki
14% paliwo (a jeździłam w tym miesiącu połowę tego co zwykle)
10% serwis auta
2%   wyrobienie dokumentów

Dodatkowe wydatki, na które sobie pozwoliłam, uszeregowane od największego do najmniejszego (skandal! szok! luksus!):

- Radiomagnetofon (poprzedni się zepsuł, naprawa była nieopłacalna).
- Rośliny i akcesoria do ogrodu
- 2 książki, 1 płyta
- pidżama, ręcznik
- 1x jedzenie na mieście

Jak widzicie moje rozpustne życie nie uwzględnia sukienek na wyprzedaży, lunchy z przyjaciółkami, randek z mężem, rozrywek i inwestycji w dziecko, czy w siebie, jakiegoś kosztownego hobby, tudzież taniego hobby, podróży, salonów piękności, osób do pomocy w domu czy ogrodzie. Nie uwzględnia też oszczędzania

Nie żebym desperacko potrzebowała tych wszystkich rzeczy, nie są one jak widać niezbędne. Jednak mam poczucie, że coś tu jest bardzo nie tak. Żyjąc w niby normalnym, cywilizowanym kraju, w Unii Europejskiej, w 48. kraju na liście najbogatszych na świecie (źródło), od wielu lat pracując na pełnym etacie, uczciwie i solidnie, nie zarabiam wystarczająco dużo, by pokrywać wydatki na podstawowe potrzeby. Powinnam po prostu pracować na dwa etaty. Zostanie mi przecież pół godziny dla dziecka, pół godziny na make-up i 7 godzin na sen (w tym uwzględniam czas dla siebie, męża, domu i na dojazdy).

Wracamy do punktu wyjścia. Wychodzi na to, że zero waste to konieczność, a nie styl życia. 

Dalsze refleksje zachowam dla siebie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz